czwartek, 9 października 2014

Święto pieczonego ziemniaka



Odkąd moi chłopcy zaczęli się edukować cieszy mnie przyrost obowiązków z tym związanych (póki co). Cieszy mnie fakt że zaczną się wywiadówki, zebrania, organizowanie dzieciom imprez, wycieczek. Naprawdę. Nie wiem dlaczego dla niektórych rodziców chodzenie na wywiadówki to zmora. Ja chcę uczestniczyć w edukacji swoich dzieci aktywnie. Zgłosiłam się nawet do tzw. "trójki rodzicielskiej" w przedszkolu, chociaż nikogo tam nie znam. Ale dla mnie to nie problem, kiedyś poznam.
Moja Mama zawsze udzielała się w sprawach szkolnych moich i mojego brata. Była na naszych, "choinkach", zebraniach, studniówkach, maturach. Było mi z tego powodu zawsze bardzo miło, czułam się bezpiecznie wiedząc że jest ze mną i często irytowała mnie jak inni rodzice od wszystkiego umywali ręce. Ja chcę być z moimi dziećmi w każdej chwili, w której będą mnie potrzebowali.
W tamtym tygodniu nadarzyła się ku temu okazja. Zorganizowane zostało ognisko dla przedszkolaków z okazji "Święta pieczonego ziemniaka". Ognisko było zorganizowane dzięki uprzejmości jednej z Mam, która użyczyła nam miejsca w leśniczówce, gdzie sama mieszka. Dzieciaki najmniej jednak byli zainteresowani pieczeniem ziemniaków i kiełbasek, ponieważ była trampolina. I to na niej najczęściej dochodziło do bójek i płaczu. Filip też płakał, bo chciał mieć trampolinę tylko dla siebie i wprost nakazywał mi zgonić inne dzieci. Swoją drogą, czeka nas chyba nowy zakup na wiosnę.

Fajna atrakcją były również koniki, na których dzieci mogły pojeździć. Mojemu synowi podobało się baaaardzo. Mi również. Dowiedziałam się że szkółka jeździecka powstaje niedaleko i obiecałam sobie że jak Olaf podrośnie i oczywiście jak tylko będą chłopaki chcieli będziemy się szkolić w tym kierunku. Nauczył się "wiooo koniku" a potem stwierdził że go narysuje.





Już na samym końcu by jeszcze bardziej umęczyć nasze dzieci wybraliśmy się wszyscy na spacer po lesie. Obserwowaliśmy żuczki, robaczki, grzyby i liście ale i tak Filip cały czas twierdził że jest w dżungli. W finale to myśmy się bardziej zmęczyły bo dzieci kazały się po prostu nieść na rękach.
Żałuję tylko, że my Mamy nie miałyśmy czasu na poznanie się lub ploteczki, cały czas ganiałyśmy za naszym potomstwem. Mam nadzieję że nadrobimy!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz