piątek, 21 marca 2014

Wiosno, ach to Ty!


Dzisiaj Pierwszy Dzień Wiosny. A my w swoim "dniu świstaka" poranne rytuały. Swoją drogą myślę że nawet jakby to był dzień Końca Świata to obowiązki przy dzieciach mnie nie ominą.
Dzisiaj wszystko było pod górkę, od samego rana. Moje dzieci doprowadzały mnie od szału. Od samego początku dnia był problem ze wszystkim: ubraniem się, śniadaniem, które oczywiście nie zostało zjedzone, ścieleniem łóżka, na którym skaczą, biegają, turlają się, przewracają, co doprowadza mnie do białej gorączki. Szczególnie mały Olaf, który jest na etapie spadania ze wszystkiego.
Moje dzieci cały czas domagają się noszenia ich na rękach, Olaf prawie bezustannie. Wszystko robię jedną ręką. Gdy tylko go postawię, strasznie płacze. Obserwując to Filip, również chce na ręce. On w ogóle chce żeby go nosić, tarmosić, podrzucać, kręcić nim, przewracać...
Bezustannie wiszą na mnie, nawet jak siądę na chwilę, zaraz na plecach mam Filipa, na kolanach Olafa, albo odwrotnie.
Bardzo kocham swoje dzieci, ale czasami mam ochotę wystawić je na klatkę schodową i zamknąć drzwi na wszystkie spusty.
Z tego wszystkiego strasznie rozbolała mnie głowa. Mało kiedy biorę tabletki przeciwbólowe, ale dzisiaj musiałam się nimi ratować. Nie miałam siły się z nimi bawić. Byłam strasznie zmęczona, niewyspana. Olaf znowu od kilku dni przebudza się w nocy i nie śpi.
Na poprawę humoru i z okazji Pierwszego Dnia Wiosny posprzątałam na wieszaku w przedpokoju zimowe kurtki i czapki. Teraz widok pustego wieszaka wprost koi moje serce:)

Już zaczynam się przyzwyczajać, że gdy Olaf idzie spać, Fifi od razu domaga się malowania farbami. W sumie lepsze to niż ma chodzić i się nudzić, kiedy ja przygotowuję obiad. Dzisiaj wygrzebaliśmy zapomniane przeze mnie farby do malowania palcami. Zresztą, tak sobie myślę że dla Filipa to i tak bez różnicy, bo on zawsze maluje palcami. Tylko się cieszyć, rośnie mi prawdziwy artysta!




Tydzień siedzieliśmy w domu, bo Filip był chory. W sumie nic poważnego, jakiś wirus, ale była gorączka i nie mogliśmy wychodzić na dwór. Dzisiaj była piękna pogoda, Pierwszy Dzień Wiosny, Filip zdrowy no i Mama wkurzona, więc wszystkie znaki na Niebie i Ziemi wskazywały na to aby wyjść z domu.
Oczywiście najpierw musieliśmy podpisać listę na piaskownicy, bo bez tego nawet nie ma mowy o spacerze.
Nałożyłam dzisiaj Filipowi nową kurtkę. Serce mnie bolało jak się w niej wykładał na piasku.
Michał, mężu kochany już więcej tego nie zrobię. Nie założę dziecku nowej, jasnej kurtki do piasku. Ta będzie "kościołowa":)
Olafek już coraz więcej radości czerpie z bycia w piaskownicy. Dzisiaj nawet o dziwo, kamyczków które znalazł nie ładował do buzi tylko zbierał do foremki.



Na spacerze musieliśmy odwiedzić cukiernie. Jak kierujemy się w tamtą stronę, Filip krzyczy "ujke z emem", a ja nie mam litości mu odmówić, chociaż dzisiaj wcale na nią nie zasłużył. Olafcio zjadł dzisiaj swój pierwszy wafelek do lodów i pomimo braku zębów świetnie sobie poradził. Tylko Matka odeszła się smakiem bo w Wielki Post nie je słodyczy:)


To był bardzo słoneczny chodź nie łatwy dzień. Nie powinno mnie to już dziwić, taki "wkurzony" dzień zdarza mi się średnio raz na tydzień. Na szczęście udało mi się wieczorem pobiegać, więc wytupałam wszystkie złości. Uwielbiam biegać i choćby ból głowy był nieznośny i  zmęczenie duże, wolę odpoczywać w ten sposób niż wyłożyć się na kanapie.
W każdym bądź razie mamy wiosnę! I tym miłym akcentem...dobranoc!

Robienie budyniu to większa frajda niż jego jedzenie.
P.S.Mój mały fan Świnki Peppy, Filip zaczął się do mnie zwracać per: "mamo sinko".
      Hmm, nie wiem czy uważać to za komplement?


środa, 19 marca 2014

Olafek - roczniak!!!

Dzisiaj mija pierwszy rok życia mojego drugiego synka. Ale ten czas goni...
Jeszcze nie tak dawno dowiedziałam się że jestem w ciąży, a tu już rok!
Pamiętam jak się rodził. Poród był ekspresowy. Zaczęło się w poniedziałek w nocy. Oglądając "Lekarzy" na TVN odeszły mi wody, zaczęły się delikatne skurcze...I chodź z naszego kuchennego okna widać szpital, ledwo dojechałam. Pojechałam taksówką, sama, bo Filip spał, nie mieliśmy go z kim zostawić.
Panie położne szybko spisywały dokumenty, a moja akcja porodowa trwała w najlepsze.
Gdy byłam na trakcie porodowym, spojrzałam na zegarek, była godzina 1.00 w nocy. Pomyślałam że teraz najgorsze przede mną. Pamiętałam, że podczas porodu Filipa to właśnie parcie sprawiło mi najwięcej trudu.
Ale nie tym razem, Olafka urodziłam o 1.15
Niestety, nie było mi dane przywitać się z synkiem. Ani Olafka, ani Filipka nie położono mi na piersi, ponieważ obaj mieli problemy z oddychaniem. Olaf rodził się szybko, więc myślałam że może tym razem będę mogła się z nim przywitać. Zdążyłam mu tylko spojrzeć w oczka, nie płakał, zabrali mi go. Usłyszałam płacz po chwili jak już był w innym pomieszczeniu, potem przez 2 godziny był dotleniany.
W końcu dostałam swoją kruszynkę. Miał długie włoski, niebieskie oczy i ...krzywy nos? Tak, położne powiedziały mi że często się tak zdarza, Olaf po prostu przytulił się do macicy noskiem i tak rósł. Nosek wyprostował się po kilku dniach.

Przez pierwszy miesiąc spał. Prawie cały czas. Narzekałam nawet że nie mogę się nim nacieszyć. Spał nawet w nocy. Przez pierwsze pół roku był bardzo spokojnym, cichym dzieckiem. Mówiłam że nie czuję że mam dwoje dzieci, bo naprawdę nie przysparzał żadnych problemów. Wszyscy byli pełni podziwu. Było lato. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy na dworze. I Olaf zawsze spał w wózeczku. Oczywiście bywały dni w których moje dzieci wyprowadzały mnie z równowagi, ale rzadko.
Ciężej zaczęło się gdy przyszła jesień. Filip poszedł do żłobka, zaczęły się choroby, infekcje, nieprzespane noce. Olaf zaczął się przemieszczać, raczkować, nie było można go spuścić z oka. Zaczęło się rozszerzanie diety, gotowanie zupek itd.
Nie ukrywam, ta zima, była dla mnie ciężkim okresem. Z racji tego że chłopcy prawie cały czas byli chorzy mało wychodziliśmy na zewnątrz. Wiadomo, że to obijało się na moim zdrowiu (psychicznym).













Olafcio późno zaczął siadać, bo dopiero jak skończył 8 miesięcy. Bardzo długo się czołgał. Teraz jest na etapie raczkowania. Jeszcze nie chodzi. Chociaż świetnie sobie radzi przy meblach i za obie rączki. Myślę że do maja ogarniemy temat z chodzeniem. Filip miał rok i miesiąc gdy postawił swoje samodzielne kroki. Myślę że i tym razem będzie podobnie.
Jedynym problemem, który spędza mi sen z powiek jest to że Olaf pomimo swojego roku jeszcze nie ma zębów! I chodź wszyscy, na czele z lekarzami mówią że to nie jest powód do zmartwień, to ja się martwię.
Najbardziej tym, że jego dieta stanęła na 5 miesiącu. Olaf nie je nic po za papkami i to ze słoiczka bo na moje zupki się obraził. Nawet ze zjedzeniem chrupka kukurydzianego lub biszkopta jest problem, dławi się i wymiotuje. Od niedawna daję mu chlebek, ale muszę tedy siedzieć na przeciwko niego i pilnować aby się nie zadławił. I jeżeli zupka nie ma jednolitej konsystencji, nie zje. Mam nadzieję że jak pojawią się zęby to nadrobimy wszystkie smaki, ale jak narazie nic tam w buźce nie widać.
Charakter Olafka nadal pozostaje dla mnie tajemnicą. Nie potrafię go rozgryźć. Czasami jest grzeczny i spokojny a czasami...nawet nie będę pisać. Ostatnimi czasy jest bardzo energiczny i wesoły. Lubi tańczyć, piszczeć z radości. Bardzo entuzjastycznie reaguje na miłe dla niego rzeczy. Potrafi być też uparty. Jak zobaczy interesującą dla niego rzecz, nie spocznie nim jej nie uzyska.
Często porównuje go z Filipem. Nie ma co ukrywać ale drugie dziecko wychowuje się inaczej. Już mniej sterylnie, bardziej odważnie i na luzie.


Olafku, z okazji Twoich pierwszych urodzin życzymy Ci samych wspaniałych chwil, abyś był szczęśliwym dzieckiem i  aby wszystkie Twoje marzenia się spełniały. Bardzo Cię kochamy, Mama, Tato i Filipek!

poniedziałek, 17 marca 2014

Mamy nowe farby


Filipek ostatnio bardzo polubił malowanie farbami. Pierwsze podejście do farb zrobiliśmy jak miał dwa lata, ale wtedy nie bardzo rozumiał z czym to się je. Pomazane było wszystko wokół, a jeszcze jak nasz tato zobaczył czarne plamy na dywanie, ho ho, oberwało się nam. Więc farby poszły w odstawkę.
Po kilku miesiącach postanowiliśmy spróbować ponownie i było o niebo lepiej. No może jeszcze mamy i taty nie namalował, ale już były koła i trójkąty. Ogólnie lepiej operował pędzlem, nie rozlewał tyle i sumie malowanie farbami również dla mnie stało się przyjemnością.
Niedawno kupiłam mu nowe, bo stare się nam skończyły. Całe 12 kolorów. Oczy mu rozbłysły jak je zobaczył, ale najpierw służyły mu do budowania wieży.
Potem już za każdym razem, jak Olafek przysnął, przychodził do mnie Filipek i mówił cicho do mnie " mamo kajke pełu, fabką" co oznacza "daj Matka papier, będę malował".
No cóż, rozkładam mu wtedy gazety na kuchennym stole, daje farby (oczywiście nie wszystkie), pędzle, papier i zaczyna się zabawa. Często go wtedy spod zlewu obserwuje. Najpierw delikatnie macza pędzlem w farbie, potem już tym pędzlem wybiera farbkę jak łyżeczką. Potem jeden paluszek, drugi... Co raz spojrzy na mnie pytająco, oczekując "nie wolno". Jeśli nie słyszy sprzeciwu, trzeci paluszek...,w  końcu jest! Cała rączka w farbie i odbijanie pieczątek na papierze.
Nie raz denerwuje się, bo takie piękne farby, za dzieciaka można było pomarzyć, a on je dozuje na rękę dalej i miesza kolory jasne z ciemnym nie myjąc pędzla. Oddycham tedy głęboko i myślę sobie "przecież to koszt ok. 10 zł, kupię mu nowe, niech się dziecko bawi", ale potem poprawiam się i myślę, że muszę go nauczyć jak poprawnie się tym sprzętem obsługuje. Bo kto jak nie ja? Żeby nie było wstydu jak pójdzie do żłobka i zacznie te farby wylewać na siebie.