środa, 9 kwietnia 2014

Wesołe miasteczko

Znowu tu są, rozstawili się na głównej ulicy naszego osiedla i żaden sposób nie można ich ominąć. Koczują już drugi tydzień i dzięki temu zawartość mojego portfela w ekspresowym tempie znika.
Żartuję oczywiście, cieszę się że rozstawili się z wesołym miasteczkiem, bo o tym mowa. W sumie, czemu tu się dziwić, sezon się zaczął i w okresie letnim trzeba się mocniej trzymać za portfel. Zresztą, z drugiej strony to się nawet na to czekało, ale jak się dzieciakom da palec to oczywiście chapną całą rękę i prośbom "jeszcze raz" nie ma końca.
Pierwsza wizyta zakończyła się płaczem, ale nie takim z histerią, tylko z żalu, bo mama powiedziała że już nie ma pieniędzy i Filipowi było tak smutno że inne dzieci jeszcze jeżdżą na karuzeli że po prostu płakał ze smutku. I mi się serce kroiło, bo chociaż miałam jeszcze parę złotych to była umowa-tylko dwa razy! A umowa to umowa. Tylko jeszcze na odchodne Filip krzyknął "mamo tój, paceć kaluzele, kaluzela pa pa".
Później było już o wiele lepiej. Fifi przed zabawą otrzymywał info że tylko dwie karuzele i wychodzimy. I nie było żadnego sprzeciwu i płaczu, oczywiście zadowolony nie był ale rozumiał.
Swoją drogą, myślę że cały czas trzeba pracować nad swoimi dziećmi, aby właśnie potrafiły zachować się w takich sytuacjach. Wiele razy słyszałam "nie pokazuj", ale jak mogę nie pokazywać dzieciom wesołego miasteczka, to po co ja je w ogóle mam. Według mnie muszą uczyć się, obserwować. Często specjalnie prowokuje pewne sytuacje aby uczyć Filipa że niestety musi odmówić sobie pewnych rzeczy. W markecie specjalnie idziemy na stoisko ze słodyczami lub zabawkami. Oglądamy, dotykamy, bawimy się ale nie kupujemy. I wiecie co? To działa! Nigdy nie miałam ataku histerii. Faktem jest to że czasami tłumaczenie że czegoś nie kupimy trwa parę minut, ale zawsze odkłada na miejcie.











Olafek spał sobie w najlepsze. Może to i dobrze, za rok będę miała "podwójną" dawkę rozrywki...i wydatku.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz