poniedziałek, 28 kwietnia 2014

W zielonym lesie


Niedziela stacjonarna, czyli jak mało kiedy zostaliśmy w domu. Niedziele zawsze spędzamy u którejś z babć, ale tym razem zachciało się nam po prostu pobyć razem, a i niech babcie trochę odpoczną.
Planów nie mieliśmy żadnych, no może tylko takie żeby poleniuchować i odpocząć. Mój ostatni tydzień nie należał do udanych, ciągle chodziłam zmęczona i zła, ogólnie rzecz biorąc-zmęczenie materiału, dlatego tej niedzieli chciałam po prostu nie robić nic! Niestety już się tak nie da, bo nawet jak chłopakom włączę bajki aby zająć ich trochę to zaraz zjada mnie sumienie i biorę się w garść.
Więc po obiadku konieczny spacer, pogoda fajna, rześka ale chmurzasta. Ale gdzie? Znowu do cukierni? McDonalda? A może na łono natury? Super pomysł, a do tego piknik!

Leśny ludek



Synowie z tatą
Konwalie

Spór o koszyk
Uwielbiam przyrodę, zapach świeżego powietrza, kolory liści i trawy szczególnie o tej porze roku, ale boję się wszelkich leśnych żyjątek. Panicznie boję się żab. Jeśli tylko zobaczę choćby małą żabkę od razu krzyczę i uciekam. Tym razem też widziałam, dwie, ale na szczęście byłam na tyle silna że nie wypuściłam Olafa z rąk. Widziałam też coś żmijopodobnego, i tym razem nie miałam nikogo na rękach więc mogłam sobie piszczeć i uciekam w spokoju. Z tym naprawdę ciężko mi się żyje i nie wiem skąd  się to wzięło skoro pochodzę ze wsi i kiedyś nie było mi to obce.

Tap madl

Cześć i czołem

"Dodek" wszędzie razem z Filipem



Mamo, stoję już sam...
...i latam też!
 Fifi i Olaf w lesie byli pierwszy raz. Filipowi podobało się bardzo. Oczywiście w "kalosiach" (ja założyłam swoje, aby nic nie skoczyło mi na nogę). Zbierał szyszki i liście do koszyka, moje kwiaty wyrzucał. Zwiedzał wszystkie zakamarki, sprawdzał dołki ale i tak najlepszy był jego "dodek" czyli rower. Od dzisiaj możemy nazwać go rowerem górskim bo zdał egzamin na jazdę w naprawdę ekstremalnych warunkach.
Olafek również był zaciekawiony zbaczaniem z drogi. I chociaż ledwo chodzi (jeszcze nie sam, a za rękę) pokonywał: pnie, gałęzie, doły, liście. Co te dzieci mają aby tak sobie życie utrudniać i nie iść po prostej drodze, nie wiem.


Dzieciuszki moje
Na koniec leśnych wędrówek zrobiliśmy piknik. Znaleźliśmy zadaszone miejsce bo zaczęło trochę kropić. Kurczę, wkurzyłam się trochę, fajne miejsce a tak zaśmiecone! Strach siadać a co dopiero jeść. Ludzie naprawdę są bez wyobraźni, jestem ciekawa czy u siebie w domu również po zjedzeniu wyrzucają wszystko pod stół! Eh, szkoda gadać...
Za to powietrze było naprawdę super, świeże, wilgotne, pachnące i żeby nie to, że Filip nie słuchał się nas i biegał cały czas w deszczu pewnie siedzielibyśmy tam do wieczora.
Ja, nie mądra Matka wzięłam na piknik owoce, kanapki, jogurty z nadzieją że moje dzieci chodź trochę zgłodnieją i zjedzą na świeżym powietrzu. A im do szczęścia potrzebne tylko paluszki i krakersy!
Piknik
Pogoda nam sprzyjała. Podczas spaceru było ciepło, a czasami nawet słonecznie. Jak jedliśmy padał lekki deszczyk, a już jak wracaliśmy do domu deszcz był tak ogromny że dudnił nam w dach samochodu. Dzieciaczki pospały się nam w drodze. U Olafa to w sumie nic dziwnego, bo dla niego wystarczy odpalić samochód i śpi, Filip jeszcze przez jakiś czas walczył, ale w końcu się poddał i zasnął. Dlatego my mogliśmy sobie pozwolić jeszcze na małą przejażdżkę:)




2 komentarze:

  1. Ale fajowy piknik :-)) Mnie Starszy syn często zagaduje żeby wybrać się na piknik, musimy w końcu za Waszym przykładem to zrealizować :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęcam, frajda dla dzieci i chwila wytchnienia dla rodziców.

    OdpowiedzUsuń