środa, 16 kwietnia 2014

Z Peppą za pan brat

Czyli opowieść z cyklu - daj palec a utnie rękę przy łokciu. Ale od początku.
Pogoda od kilku dni nas nie rozpieszcza, po Filipka do żłobka jeździmy samochodem. Wszyscy wolimy spacerki  z wózkiem, bo wtedy zwiedzimy jeszcze pół miasta i okoliczne place zabaw, no ale cóż zrobić kiedy pada deszcz.
Dzisiaj kompletnie nie miałam pomysłu jak spędzić popołudnie. Telewizja była wczoraj, więc dzisiaj najchętniej spacer, ale tylko obok domu, bo srogie chmury wisiały na niebie. Filipek pojechał do żłobka w kaloszach i oczywiście w drodze powrotnej nie było innego tematu jak "kalosie, kaluzia".
W sumie czemu nie? Poszliśmy, ale umowa była taka żeby nie chlapał aby nie pomoczyć spodni. Wiem że to dla dziecka okrutne. Ale niechby w tej kałuży nawet nurkował, jakby było jakieś 20 stopni, a nie poniżej 10, gdzie ponad to wieje. I tak należę do grupy Mam, które na bardzo dużo pozwalają swoim dzieciom, więc to rozwiązanie uznałam za kompromis.
Oczywiście po 5 minutach spodnie mokre. Jak mogło być inaczej jeśli jego idolka, Świnka Peppa skacze po kałużach, to musi i On. Pobiegliśmy do domu je zmienić, ale Fifi dostał już ostatnią szansę. Tym razem biegał po kałużach jakieś 10 minut i znowu spodnie mokre. O zgrozo! Na dodatek  mały Olaf dostawał spazmów widząc hasającego Filipa, kiedy sam siedział w wózku.
Niestety musiałam interweniować i Filip już z płaczem wracał do domu. Chociaż mieszkamy na parterze, sąsiedzi z wyższych pięter pewnie słyszeli że wracamy do domu.
Niestety kochany Synu, muszę myśleć również o Twoim zdrowiu, next time darling!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz